środa, 13 marca 2013

Drobnym maczkiem.



Przez ponad dwadzieścia lat swojego życia nigdy nie przyszło mi do głowy, że moje imię może stanowić jakikolwiek problem. Maciek - to piękne słowo pochodzi prawdopodobnie z Hebrajskiego i znaczyło mniej więcej to tyle co "mat jah" czyli dar Boga.  Brzmi miło. Ale nie w wersji polskiej. Życie w Słowenii uświadomiło mi bowiem, że wymowa głoski "ć" dla wielu ludzi graniczy z cudem. A ilość możliwości obejścia tej zagwozdki jest imponująca. Tak więc  temat ten żyje sobie własnym życiem i ewoluuje, by raz przyjąć formę "matjek", czasem "masiech" a zdarzył się, szybko jednak wyperswadowany, "majtek". Zastanówcie się więc nadając dzieciom imiona, czy nie lepiej zamiast Mścisława wychowywać na przykład zwykłego Janka. Jako że z "ć" ludziom nie bardzo po drodze, a z różnych powodów "cz" jest popularniejsze stałem się więc "maczkiem".  Ale za najlepsze wyjśćie ciężko to uznać. Po Słoweńsku "maček" to kot. I tutaj, gdy się przedstawiam, już się zwykle miejscowi śmieją. Do czasu, aby za chwilę uświadomić sobie, że maček to nie tylko, kot,  ale też "kac". Noi znowu polewka. Na pocieszenie dowiedziałem się, że w Chorwacji dziewczyny mówią tak też na niezwykłych przystojniaków. No w tym przypadku oczywiście wszystko się zgadza... Warto jeszcze sprawdzić sobie tego pana, którego nazwisko nie bez powodu brzmi znajomo.


Niemniej dziwne dla niektórych jest to, że używamy dwóch form imion, i że oficjalnie to nie żaden kot, a poważny Maciej. Co ciekawe tą opcję wszyscy zgodnie traktują jako "macjij". Ale Słoweńcom nie dziwię się, iż nie są obcykani ze zdrobnieniami, bo jak tu coś poskracać, skoro większość ichnich imion kończy się zanim dobrze się zacznie? Tina, Ana, Maša, Lea, Maja, Nik, Nejc, Luka,  Jože, Rok, Jure, Žan, Vid, Bor.  Trzy, cztery litery, a pięć to już ekstawagancja.

W ramach bonusu - ciekawostka podróżnicza. Wiele lat temu, w któryś niedzielny poranek zobaczyłem to:


Robert Makłowicz, a w tle Predjamski Grad. Pomijając fantastyczną jak zwykle fabułę "Podróży kulinarnych", tło zrobiło na mnie niezwykłe wrażenie. Zamek wciśnięty w skałę jak knebel w usta jakiegoś porwanego biedaka. Słaby biograf mógłby to opisać tak: "Już wtedy wiedział, że kiedyś,  pomimo trudów i przeciwności, dotrze tam, by na własne oczy zobaczyć te wspaniałości!" Wtedy nie wiedziałem. Ale dotarłem. I moge się pochwalić fajnym zdjęciem.




Szkoda, że bez Makłowicza, ale zimą to on sobie śmiga po Karaibach, a nie marznie w miejscu,  w którym, pięknie ale i drogo, mokro a do domu daleko.

1 komentarz:

  1. Kochany Robert, tu niby gotuje a tu: Popatrzcie państwo na prawo, przepiękny zamek a tu na lewo to i tamto a tu rybka gotowa a tutaj świetny obraz ze średniowiecza xD "
    Ok Maciek, uznajmy żeś przystojny ale Hrvatskie dziewczyny nie za ciekawe, temu się podlizują xD

    OdpowiedzUsuń