środa, 30 stycznia 2013

Ludzkie tematy.



???

Zacznę z grubej rury. Tak grubej jak ta od wuceta. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Jest sobie toaleta. Publiczna. Czyściutko. Kolory: odcienie bieli. Nawet bezzapachowo. Jest papier. Mydło w płynie. Oprócz suszarki do rąk, są do wyboru ręczniczki. Ale, to mało. Co tu jeszcze może być? Ja bym nie zgadł. Papierowa nakładka na deskę!!! Coby było higienicznie, ciepło i komfortowo. Skąd te wykrzykniki? Może za dużo czasu spędzam na prowincji, w dziurach zabitych dechami, gdzie zamiast pachnącego velvetu używa się liścia albo gazety. I może nie dałem się porwać szaleńczemu wirowi wielkiej cywilizacji  Ale moje oczy nie jeden publiczny kibel, w niejednym dużym mieście widziały. A nos czuł, nawiasem mówiąc. I nigdy, nigdy nie było tam czegoś takiego jak nakładka na deskę. Ba, nawet obiło mi się o uszy, że coś takiego gdzieś tam, w lepszym świecie istnieje. Nawet może i widziałem, w naszym pięknym kraju, pojemniczki na taki bajer. Kto wie czy nie w szynobusach. Tylko ani razu nie było tam tego co powinno. No cóż, w każdym razie tu w "eLeJ" to jest. Nie ma cudów, oczywiście nie wszędzie, ale w wielu miejscach jednak takie cacko mają.

Kultura panie.
Ale żeby nie było tak czarno biało i malkontencko, to coś pozytywnego o krajowym podwórku. Wyobraźmy sobie tym razem podziemne przejście na stacji kolejowej. Jednej z tych, których nie zalała fala remontów AD 2012. Centrum dużego polskiego miasta. Nie jest szaleńczo estetycznie, nie jest sterylnie, jednak nie ma tragedii. To nie dworzec w Kutnie w nocy, żeby, jak śpiewają, pękały oczy. No ale czuć. Każdemu ten zapach powinien się sam nasuwać. Więc jak to się ładnie mówi wali szczochem. No okej. Nie raz szedłem takim tunelem, bramą w kamienicy, czy wąskim przejściem między blokami. I zwykle jest tak samo. Ale! Kiedy trafiłem do wspomnianego podziemnego pasażu kolejny raz, mój nos nie chciał uwierzyć temu co poczuł. Bo ktoś to miejsce spryskał jakimiś super mocnymi perfumami. I od tej pory było jak na reklamie odświeżacza powietrza. Gdyby zawiązać sobie chustką oczy, to istna alpejska łąka pełna fiołków. Mała rzecz, a cieszy.

PS. A zapach fiołków można poczuć na wrocławskim Nadodrzu. Przynajmniej mam nadzieję, że jeszcze można.

niedziela, 27 stycznia 2013

W multiparku.




W Lublanie jest bardzo zielono. No może nie koniecznie zimą, ale przewodnicy mówią, że nie ma w tym mieście miejsca, z którego nie byłoby widać choćby jednego drzewa. Najłatwiej o to chyba w parku Tivoli. Zaszedłem tam sobie dzisiaj i oczywiście dałem się znowu mocno zaskoczyć. Ale po kolei. Na pierwszy rzut oka park, jak park. Drzewa, ścieżki, ławeczki itp. Dzieci na sankach, starsi na spacerach. Mnóstwo ludzi biega. No to jeszcze nie jest aż takie niezwykłe, acz mamy styczeń i kilka stopni mrozu. Jednak warto zauważyć, że np. we Wrocławiu o tej porze roku biega może 1/5 z tych co latem albo i mniej. Jeśli tu jest podobnie, to w czerwcu chyba ciężko się przebić przez tabuny sportowców. No nic, wypada  biegać razem z nimi. Więc szedłem tak sobie jako chyba jedyny człowiek w dżinsach, aż trafiłem na trasy dla amatorów biegówek. No i to też jeszcze mnie nie zdziwiło. No skoro w Warszawie można pohasać na nartach, to czemu nie tu? Zresztą czytałem o tych trasach na miejscowych forach i właściwie to przyszedłem tu żeby je sobie obejrzeć. Nie są w najlepszym stanie, ratrak stoi w pogotowiu, bo trochę za mało śniegu, ale twardych Słoweńców to nie odstrasza. Niejeden śmiga na swoich "elanach". Z zazdrością spoglądając w ich stronę wracam na parkowe ścieżki, a te tutaj nie znoszą nudy. Przywitały mnie instalacjami do ćwiczeń.

Jak nie chcesz wisieć to się bujaj!

















A co! Jak już ci się bieganie sprzykrzy, to możesz potyrać. Są i przyrządy do treningu siłowego i do zręcznościowego, ba nawet gimnastyczne kółka, które do tej pory widziałem tylko na transmisjach z igrzysk. Ale to ciągle nic. Dalej w środku parku, pomiędzy wzgórzami schowały się... skocznie narciarskie! No jednak to już mnie rozbroiło.


Spacer po parku? To może przy okazji poskaczemy?







Owszem słyszałem, ze w np. Wałbrzychu na wzgórzu Giedymina była kiedyś jedna mała skocznia. Ale to pamiętają chyba tylko najstarsi górale spod Chełmca. A tu pięknie utrzymane skocznie! Trzy! I to czynne! A pod spodem igielit. Gdzieś tam w czasie telewizyjnych transmisji skoków przewijało się, że Primoż Peterka czy Robert Kranjec są z Lublany. Ale myślałem, że biedaki musieli pomykać dziesiątki kilometrów do jakichś alpejskich kurortów. A tu proszę. Oni sobie po prostu szli do parku. A na koniec bonus. Obrazek spod jednego z akademików. Z zastrzeżeniem, że to nie Holandia. I że przy innych dormitoriach też stoją takie żelazno aluminiowe kolekcje. Czasem mam wrażenie, że jest tu więcej rowerów niż ludzi.


środa, 23 stycznia 2013

Na początek.

Codzienność potrafi zdziwić. To może brzmieć jak oksymoron, ale w każdej rutynowej sytuacji czasem zdarzają się jakieś dziwactwa. Lubię takie odmienności. Choćby niewielkie, niepozorne. Często rzucają mi się w oczy i nie dają spokoju. Czasem każą się zastanawiać: jak to tak?, czemu tu?, dlaczego nie inaczej?, po co? W Polsce można się śmiało spełniać w byciu notorycznie zdziwionym. A co dopiero w innym niż zwykle kraju, z innymi ludźmi, innymi zwyczajami i mnóstwem kolejnych inności? Ho, ho, no to dopiero pole do popisu...
Dlatego postanowiłem sobie ulżyć i zacząć spisywać to i owo, co mnie tu zdziwi. W Lublanie, na Słowenii, może jeszcze gdzieś. Zobaczymy co z tego wyniknie. Zapraszam!

Ale żeby nie było nudno, to dorzucę do tego pierwszą ciekawostkę.

Woda.

"Nie pij wody z kranu!" Pewnie każdy Polak słyszał to w dzieciństwie. A tu co? Kranóweczka, którą wszyscy z chęcią popijają, nie dość, że czysta, to jeszcze smaczna. No w tym temacie to akurat nie jest mi łatwo dogodzić, ale ona na prawdę jest dobra. Kupujesz coś w butelce, wypijasz, nalewasz, wypijasz, nalewasz, wypijasz... i można by tak pewnie całe życie. Ale da się to urozmaicić. Na placach mamy "pitniki" i można ugasić pragnienie choćby idąc przez miasto. Nie jest to tylko słoweński wynalazek, do zobaczenia w wielu krajach, ale u nas tego ze świecą szukać. Za to w restauracjach woda jest za darmo. Ot co. Oczywiście do posiłków, ale czasem i bez tego można się załapać.
Jeden z lublańskich pitników na Kongresnim Trgu.