piątek, 26 kwietnia 2013

Kolej na kolej.




Skandal, wstyd, oszustwo! Nie zawaham się użyć mocnych słów by opisać to, co mnie spotkało. A rzeczywiście czuję się w pewiem sposób oszukany. Przez słoweńskie koleje. A dokładniej Slovenske železnice. Ale od poczatku. Zaplanowałem sobie piękną wycieczkę. Ot, wziąć rower, wsiąść do pociągu, podjechać do Kamnika, bliżej gór, a potem wyeksplorować je jak najlepiej się da. Już, już sprawdzałem prognozy pogody, już już oglądałem zdjęcia wspaniałych widoków jakie mnie czekają. W mojej optymistycznej wyobraźni jedną nogą byłem w Alpach. Więc sprawdzam sobie rozkład jazdy. A tu cooooo?! Pociągiem do Kamnika? Owszem, prosze bardzo! Ale nie w łikendy ani żadne inne dni wolne!!! No ludzie kochani! Może to nie sławna Kranjska Gora, ale jednak pięknie położone miasteczko - wrota do Alp Kamnicko - Sawińskich. W związku z tym jak najbardziej obiekt atrakcyjny turystycznie.  Więc jak to możliwe, że nie można się tam dostać w dni wolne?! Jaki to ma sens?! To tak jakby skład do Szklarskiej Poręby kursował tylko w tygodniu. Aaaa!


W Kamniku.
I już nawet nie przeszkadzałoby mi, że choć to ledwie 25 kilometrów to pociąg, a może lepiej pasuje tu słoweńskie słowo "vlak" - wlecze się ponad 40 minut. I to, że bilet na rower to całe 3,2 EUR ( w PKP to w przeliczeniu 1,3 EUR). I że legitymacja studencka nie daje zniżki na przejazd. Ani karta EURO 26. Ewentualnie specjalna karta EURO 26 SŻ, którą można nabyć na rok za całe 18 euraczy, a i z nią to tylko 30% upustu. 

W drodze do Kamnika. W tygodniu oczywiście.

A, że mnie wkurzyli, to nie zamierzam wcale kończyć litanii gorzkich kolejowych żali. I dorzucę jeszcze kamyczek w kwestii cen. Generalnie koleje w Słowenii są drogie. Przykładowo przejazd na trasie Ljubljana - Novo Mesto czyli 75 km to 6,22 EUR (Wrocław Główny - Wałbrzych Miasto, 71 km, 16 zł 10 gr - prawie połowę taniej, przy czym każdy student ma dodatkowo 51 proc zniżki!).
A, choć może to niektórych zaskoczy, pociągi wcale nie jeżdżą szybciej niż w Polsce. I standardy też są podobne. I choć w naszych nie ma wspominanych kiedyś kibelków ze spłuczką na fotokomórkę, to za to mamy jedną niezaprzeczalną przewagę. Śmietniki - których brak tutaj strasznie razi!

Gdzie jest kosz na śmieci?!
Do tego jeżdżą rzadko. A wieczorem i w nocy to już prawie wcale. Połączenia z wieloma częściami kraju po 21 są sporadyczne lub w ogóle niemożliwe. No może tych części kraju nie ma tu aż tak wiele, ale z 5 linii kolejowych od biedy się znajdzie. Acz wiele z tylko jednym torem.


A! I jeszcze jedno. Dworzec w Lublanie. Przypominam, że to stolica kraju. I Główny węzeł komunikacyjny. Zamykają go o 22. Otwierają o bodaj 6. Bez komentarza.

Bohinjska Bistrica. Przynajmniej ładny dworzec..
No tak. Teraz mi trochę lepiej. A PKP powinno mi odpalić jakiś prezent za poprawę wizerunku.


Kamnik zasługuje na więcej!




niedziela, 21 kwietnia 2013

Bałkański alfabet.

Alfabetów ci u nich dostatek.


Nie każdy wie, że Lublana nie leży na Bałkanach. Nawet Słowenia właściwie nie jest ich częścią. Nie zmienia to faktu, że kulturowo i historycznie jest z tym regionem mocno związana  Zresztą wystarczyłoby zajrzeć Słoweńcom do garnków i na talerze, żeby się o tym przekonać. Sławny burek, čevapčiči, ajvar i wiele innych spaja ten region lepiej niż niejeden polityczny twór w przeszłości.
Jednak żeby poznać trochę Bałkany, trzeba ruszyć na południe. Profanacją byłoby stwierdzenie, że można wiele o nich powiedzieć po 3 dniach pobytu w Chorwacji i Serbii. Więc niniejszym się z tego tłumaczę, ale com widział to moje. I co nieco, krótko i zwięźle, zamierzam przelać na klawiaturę.

A -Ajvar. Czyli sos z tartej papryki. Już wspomniany - jedna z najbardziej charakterystycznych bałkańskich przekąsek. Jak dla mnie poezja smaku. Ale ten Serbski bije na głowę Słoweńskie wytwory.

C - Cyganie w Zagrzebiu. Gdyby nie to, że czasem stają na rogach ulic sprzedając telewizory, albo ciągną ulicami wózki ze złomem, stolica Chorwacji byłaby strasznie nudna i "europejska". Ale i tak nie jest to miasto, które robi przeogromne wrażenie. Można tu za to pojechać tramwajem do Sopotu. Serio!

Zagrzebski tramwaj. Akurat wraca z Sopotu.

D - Drożyzna w Zagrzebiu. Horror. Owszem to stolica, a tu rynek rządzi się swoimi prawami. Ale Chorwacja to nie kraj krezusów. Ludzie nie tacy bogaci. I już wystarczy, że na wybrzeżu zdzierają z wszystkich zostawiając ich jeno w kąpielówkach. Zwykły chleb po 4 zł, a jabłka za dychę? Piwo w plastikowej butli, a kosztuje no prawie tyle co jaki Guiness na Rynku we Wrocławiu. Na pocieszenie mają tu jednak hostele za 5 euro.

G - Golubac. Zamek na skraju przełomu Dunaju. Tu kończą się Bałkany, a zaczyna Unia Europejska. I chociaż to "tylko" Rumunia, to marka robi swoje. Z jednej strony zaniedbane ruiny zamku, bez zabezpieczeń i z kamieniami spadającymi na łeb. A z drugiej panie nowoczesność...

Wiatraki = cywilizacja.

K - Kibice Crveny Zvezdy. Fani tego Belgradzkiego klubu mają opinię jednych z największych wariatów w Europie. I wygląda na to, że nie nadaremno. Dobrych dziesięć tysięcy ludzi ściśniętych na jednej trybunie, zdzierających gardła przez cały mecz, wywijających flagami i mających tyle pirotechniki co w huczny sylwestrowy wieczór. Robi wrażenie. A to tylko przy potyczce z takim sobie Spartakiem Subotica, z drugiej połówki tabeli. Co to się musi dziać na derbach z Partizanem?!

Severna Armija.

K - Krezusi w Serbii. Mówi się, że Serbia biedna. Ale jestem pewien, że w tym kraju jest więcej milionerów niż w Polsce. No przynajmniej jeśli liczyć w dinarach.


M - Motoryzacja w Serbii. Po Belgradzkich ulicach jeździ oczywiście mnóstwo wypasionych bryk, z ciemnymi szybami. Ale często trafiają się też Volkswageny Golfy "dwójki". Na prowincjonalnych drogach "dwójki" już królują. A często trafiają się Golfy "jedynki"! A nawet w stolicy można wypatrzyć ciekawe modele Yugo, albo Zastavy.


O -Obiad. A mogłoby być R jak rozczarowanie. Człowiek jedzie taki kawał, to spróbowałby czegoś nowego. Więc wybrałem. Tradycyjna serbska potrawa o egzotycznej nazwie Sarma. A tu, żeby użyć odpowiedniej terminologii, klops. Okazała się ona być po prostu, zwykłymi, najzwyklejszymi gołąbkami. Jakie w każdym polskim domu można bez problemu zjeść. Do tego na bufecie mieli jeszcze coś co do złudzenia przypominało bigos. Globalizacja?

"Sarma"

P - Polscy kibice. Są wszędzie. O tym wiadomo nie od dzisiaj. Więc tylko takie małe potwierdzenie z toalet na kultowej Belgradzkiej "Marakanie".


S -Szczerość. Na Serbskiej prowincji turyści z "zachodu" chcieli sobie zajść do miejscowej knajpki na kawę. Właściciel zareagował zmieszaniem i propozycją, żebyśmy może poszli do kafejki na bulwarze nad Dunajem, bo tam bardziej cywilizowanie. Zostaliśmy. W towarzystwie starszych panów łojących w karty i domino. A jeszcze przydarzyła się domową Rakija dla jednego z towarzyszy podróży. Na koszt firmy oczywiście! 


Knajpka w Golubacu.

S - Swojskość. W Serbii jak w domu. Szczególnie w porównaniu do Słowenii. Trochę bałaganu, trochę śladów po wojnie, trochę syfu na przydomowych podwórkach, trochę zarośli i nieużytków, trochę (bardziej) starsze auta, mnóstwo reklam zapełniających każdą lukę w miejskiej przestrzeni. Ale jakoś to się trzyma. Jak w ojczyźnie.

Z - Zakazy. Kiedyś słyszałem, że czerwone światło dla pieszych w Serbii jest tylko dla informacji. I chyba to prawda, bo ciężko znaleźć miejsce, gdzie ktoś by je respektował.

Ż - Życie w Belgradzie. Ruch, gwar, tłumy na ulicach i chodnikach, handel gdzie popadnie, wszędzie wszystkiego pełno. Mieszkając w Lublanie można się za tym wręcz stęsknić.

niedziela, 7 kwietnia 2013

3.3 w skali Richtera.


Siedzę na wygodnym krześle, w jasnym pokoju i czytam poranną prasę. Promienie słońca wlewają się przez okno potęgując leniwą niedzielną atmosferę. Gdzieś w oddali słychać majestatyczny lecz spokojny dźwięk kościelnych dzwonów. Raczę się przywiezioną specjalnie z Polski herbatą (nie mają tu biedaki zwykłego Liptona). Intensywny smak już sam powoduje przyjemne doznania. Ale przegryzam  jeszcze pysznym "kokosowym rajem" ze Śnieżki. Bajeczny smak cukierka przywodzi na myśl sceny z dzieciństwa i sielankę rodzinnego miasteczka...



A tu nagle łup! Zaczęło się... trzęsienie ziemi! Dosłownie. Prawdziwe trzęsienie ziemi! Jednak na trochę egzotyki w Słowenii można się załapać. No, co prawda jakiś szał to nie był. 3.3 w skali Richtera. A byłem około 18 km od epicentrum. Znaczy to mniej więcej tyle, iż po prostu miałem dziwne uczucie, że pokój drgnął. Raz, może dwa. I tyle. Szczerze mówiąc większość ludzi nawet nie zauważyła, że coś się stało. Aaale co tam. To jednak trzęsienie ziemi. No i dało się je poczuć. Jak na pierwsze takie przeżycie - wystarczy.


Dziwne to było uczucie, ale zauważyłem ostatnio coś równie, jeśli nie bardziej zaskakującego. Co prawda związku nie ma tu żadnego, ale aż mnie zżera żeby się tym podzielić. Otóż wiadomo jak to jest w pociągach PKP zimą. No właściwie wiosną, ale aura jeszcze sobie tego nie uświadomiła. Więc albo jest cholernie zimno, albo gorąco jak w piecu. Akurat miałem przyjemność wrócić ostatnio na chwilę do ojczyzny i przejechać się składem z tą drugą opcją. Moim zdaniem nie szło wytrzymać inaczej jak w krótkim rękawku. Sytuację ratował trochę śnieg wpadający czasem do środka przez szczeliny w oknie, ale ukrop pozostawał. I owszem połowa pasażerów widocznie podzielała tę opinię, siedząc lekko odziana. Ale w tym samym miejscu i czasie, ładnych parę osób, spędziło całą drogę w kurtkach. Ba, niektórzy nawet nie pozdejmowali czapek albo szalików. W dalekobieżnym, który wlecze się parę godzin! Nie czaję tego kompletnie. Koniec dygresji.


Już bardziej zrozumiały był dla mnie dzisiejszy lublański iwent kulturalny - festiwal czeskiego i słowackiego kina. Wybrałem się na pokaz - darmowy, no to jakże tu nie skorzystać. Film miał być z napisami po angielsku i słoweńsku. Okazało się jednak, że sam film był po angielsku, ale z zagłuszającym to czeskim lektorem (właściwie jak to u Czechów półdubbingiem czyli kilkoma lektorami) i napisami, ale tylko po słoweńsku. A tymczasem obok mnie siedział jakiś nieznany mi wcześniej Słoweniec, który dla odmiany mówił po polsku... Prawdziwy czeski film. Po takim zakręconym dniu muszę się chyba porządnie wyspać. I mam nadzieję, że nie obudzi mnie wybuch wulkanu.