piątek, 12 lipca 2013

Tour de Slovenie.



Lublana otwarta na kolarzy.


Na francuskich szosach własnie trwa legendarny Tour de France. Słowenia tez ma swój Tour, zamiennie zwany Dirka po Sloveniji. Ale to nie wszystko czego fani kolarstwa mogą tu uświadczyć. Przybyszowi z płaskiej jak deska Polski słoweńska mnogość krętych wijących się w górę i w dół górskich ścieżek i ulic może zawrócić w głowie. Jeśli przybysz ów jest w dodatku fanem wszelkiej maści podjazdów - to już jest blisko raju. Najbardziej znany z nich to legendarny Vršič - żelazny punkt wypomnianej Dirki, przełęcz licząca sobie 1611 metrów wyskokości, nieopodaj Kranjskiej Gory. Ponad 20 owija ją z obu stron ułatwiając nieco podjazd, który mimo to nie należy do lekkich. Jeśli mówi się, że prawdziwy Słoweniec powinien choć raz wejść na Triglav, to smiało można dodać, że prawdziwy słoweński amator kolarstwa powinien wjechać własnie na PrelaVršič.  Innym wspaniałym miejscem do wylania kilku litrów potu są stoki Krvavca. Góra znana miłośnikom białego szaleństwa, zimą nie zachęca rowerzystów, ale w pozostałe pory roku oferuje bardzo ciekawy kilkunastokilometrowy podjazd, gdzie przewyższenia sięgają 1400 metrów. Jest jeszcze Mangart, gdzie można wspiąć się powyżej 2000 m.n .p.m. A te przykłady to tylko wierzchołek góry lodowej, którą można by eksplorować pewnie wiele lat.


Także czy to znane alpejskie kurorty, czy zwykłe anonimowe wioski gdzieś na prowincji - wszędzie, często niespodziewanie można natknąć się na wspaniałe trasy gdzie po prostu aż chce się wsiąść na rower i ciąć górskie powietrze. A nie będzie się w tym bynajmniej odosobnionym, bo miejscowa ludność z dwoma kółkami jest za pan brat. Nieraz, szczególnie w łikendowe popołudnia na szlakach  wokół Lublany napotykałem wręcz dziesiątki cyklistów, którzy po wjeździe na  wioskowe podjazdy zwykli raczyć się  specjałami małych miejscowych restauracyjek. Lokale te są zresztą dla mnie zaskakująco liczne i pojawiają się często w miejscach, które na pierwszy rzut oka nazwałbym po prostu dziurą zabitą dechami. A jednak interes się kręci.

Uwaga -  tu rządzą rowerzyści!

Z jakiegoś tajemniczego powodu nie każdy jest jednak rowerowym masochistą podjazdowcem i wielu woli zwykłą rekreację, lub pragmatyczną jazdę rowerem jako środkiem transportu. I tych Słowenia nie zawiedzie. Płaskich fragmentów tego kraju choć niewiele, to wystarczająco dużo, by pośmigać tu na "kole" i nie wypruć sobie przy tym flaków. Poza tym sama stolica tworzy bardzo pozytywny rowerowy klimat. Sieć ścieżek dla cyklistów jest wszechobecna. Ba, nieraz są one tworzone kosztem chodników w ten sposób, ze 2/3 powierzchni przy szosie należy do jeźdźców a tylko 1/3 dla pieszych. W naszym kraju rozwiązanie rzadkie, a jak praktyczne. Toż to, umówmy się, pieszy zawsze się jakoś przeciśnie. W tak sprzyjających warunkach nie dziwi masowość użytkowników. Po stolicy kursuje bardzo wielu rowerzystów. Do szkoły, do pracy, na imprezę. Nawet i w pracy jeśli to np. policjanci. Można dojrzeć i kolarzy w przylegających kostiumach ( bo jak to śpiewał Janerka "ubierz się w obcisłe, bo to warto mieć styl") i panie w zwiewnych sukienkach i osobników w garniturach czy garsonkach z teczkami na bagażniku. Aż chciało by się zawołać: rowerzyści wszystkich krajów łączcie się i bierzcie przykład z Lublany. A i deszcz, czy śnieg nie jest tu tez wielką przeszkodą.


Deszcz pada? No to co!?

 Do tego można korzystać z oferty miejskich pojazdów "Bicikelj". Mając kartę Urbana, dopłaca się bodaj 2 cz 3 euro na rok (!) i można śmigać na miejskim rowerze godzinę za darmo. Potem po odstawieniu na chwilę, można oczywiście cieszyć się nim przez kolejną bezpłatną godzinę. Cud miód!

Uuu, panie kierowco! Z policją na rowerze nie ma żartów.


2 komentarze:

  1. Musiała być bardzo interesująca impreza.

    Kultura

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowicie podoba mi się ten znak drogowy, a jeszcze bardziej to, że obowiązuje on na przestrzeni 11 km i to w tak pięknym miejscu! :D

    OdpowiedzUsuń